top of page

Moimi oczyma

 

Dlaczego pojechałam na wybory Miss Trans ?

Czy chciałam je wygrać ?

Czy spodziewałam się, że je wygram ?

Podejmując tą decyzję w ogóle nie zdawałam sobie sprawy, na co się decyduję.

Byłam w Niemczech. Pisałam swój życiorys, układałam z przyjaciółką Izumi zręby naszego projektu, a przy okazji robiłam analizę swojego dotychczasowego życia.

Oczywiście widziałam relację z pierwszych wyborów w 2011 roku. Od razu sobie pomyślałam, że zrobiłabym tam furorę.

Tak, jestem szczera do bólu i taka zawsze będę.

Zapatrzona w siebie, w to, co osiągnęłam, jakiego skoku dokonałam, wydawało mi się, że to kolejny naturalny krok i oczywiście pewne zwycięstwo. Dobrze, że wybory nie były w styczniu, bo dostałabym tak po uszach, że kto wie, gdzie bym się znalazła po tym zimnym prysznicu. Pewnie zamknęłabym się w domu i nosa za drzwi nie wystawiła nigdy więcej.

Tak, szybki postęp, wręcz lawina, to więcej pól minowych, niż możemy sobie wyobrazić. Na szczęście poznałam Izumi i przegadałam z Nią wirtualnie wiele, wiele godzin. Dzięki temu sama zrozumiałam siebie, znalazłam swoje miejsce, a przede wszystkim nabrałam nieco pokory. Tak, nieco, bo jeszcze wiele wody musiało upłynąć, żeby spojrzeć na siebie tak, jak obecnie patrzę.

Przez długi czas w ogóle nie myślałam o konkursie, tym bardziej, że nie byłam pewna, czy dam radę być w tym terminie w Polsce. Ale kiedy dostałam wiadomość od Uli, że wypełniła zgłoszenie, a do końca terminu ich składania są dwa dni, nie zastanawiałam się ani chwili. Poszukałam jakieś zdjęcie, coś tam napisałam o sobie. Jako powód, dla którego postanowiłam wystartować, podałam, że chcę pokazać, jaką przemianę przeszłam w ciągu pół roku i wysłałam zgłoszenie. Postanowiłam sobie także, że niech się wali, albo pali, ale na wybory muszę się stawić.

I oddałam się dalej rozmowom z Izumi, pracy, planom związanym ze zbliżającym się powrotem do Polski.

A konkurs ? Co ma być to będzie...

Wróciłam do Polski 20 maja.

Po załatwieniu wszystkich spraw, które tego wymagały po mojej długiej nieobecności, zaczęłam poważnie myśleć o zbliżającym się wielkimi krokami konkursie. I nadal właściwie nie docierało do mnie, co to oznacza, że to będzie prawdziwy publiczny występ, i moje dotychczasowe pozostawanie w cieniu, bez względu na rezultat, skończy się definitywnie.

Przeczytałam pobieżnie regulamin (ciekawa jestem, która z nas go tak naprawdę przeczytała w całości i z uwagą. Ja to zrobiłam z czystej ciekawości parę dni temu). I zaczęłam planować, w co się ubrać. Wiedziałam, że będę chciała pokazać moją pasję do gotyku i niebezpiecznych klimatów dominacji, tym bardziej, że dostałam niesamowicie wiele wsparcia i ciepłych słów od osób z tego środowiska, jak poinformowałam ich o moim starcie w konkursie. Biorąc pod uwagę regulamin, postanowiłam maksymalnie złagodzić ten strój i pokazać go w finale. Ze względu na ilość zabieranych ciuchów, zrezygnowałam z gotyku, więc został styl lateksowej dominy. Po sprawdzeniu paru wersji, w końcu wybrałam tą, w której mnie zobaczyliście. Ale były do wyboru jeszcze dwie kreacje. Strój codzienny zrobił się sam. Akurat rozpoczynałam współpracę z jedną z wizażystek, z których pomocy korzystam. Miałyśmy się ponownie spotkać w restauracji, by omówić szczegóły pierwszej sesji. Postanowiłam pokazać się Kasi, jako Lukrecja. A skoro spotkanie biznesowe, to i strój musiał być odpowiedni. Przeglądając szafę, zauważyłam niepozorną granatową spódniczkę do kolan, do tego koszula i fajna, elegancka żakietowa marynarka. Założyłam, spojrzałam w lustro i wiedziałam, że to to.Tak więc został tylko strój wieczorowy. Cały dzień przymiarek, w końcu i tak wybrałam zestaw, który początkowo nie brałam pod uwagę. Potem na zdjęciach, akurat w tej kreacji, najmniej się sobie podobam, ale to już nie ważne.

Teraz, gdy czytałam dokładnie regulamin, strojem wieczorowym byłby ten pierwszy, czyli z pierwszego mego wyjścia, natomiast Lukrecja codzienna wyszłaby w tunice i legginsach. Bo tak naprawdę powinna wyglądać moja prezentacja w poszczególnych kategoriach. Przynajmniej teraz tak rozumiem idę zawarta w regulaminie. Ale to także nie ważne. To już przeszłość.

Postanowiłyśmy jechać razem z Ulką dzień prędzej. Wynajęłyśmy pokój i jazda. Ja sobie wymyśliłam, że pojadę jako ona. A potem, w czasie drogi, miałyśmy problem, jak załatwić potrzeby, które pojawiają się w trakcie wielu godzin jazdy. Tzn. ja miałam problem, a Ula przez to cierpiała. Ale w końcu załatwiłyśmy to i dojechałyśmy szczęśliwie na miejsce. Ula także przeistoczyła się w Ulkę i poszłyśmy na mały spacer po okolicy. Potem wróciłyśmy do hotelu i szykowałyśmy się do kolejnego dnia. Jak, to niech zostanie naszą słodką tajemnicą...

Rankiem poszłyśmy na mały spacer i kupić coś do jedzenia. Ulka nie mogła sobie odmówić przyjemności bycia Ulką, tylko mnie lenistwo pokonało i poszłam jako on. W sklepie miałyśmy niezłą frajdę, gdy pani sprzedawczyni z wrażenia nie mogła poprawnie nabić rachunku i musiała zawołać koleżankę, która z życzliwym uśmiechem spoglądając na nas, zrobiła to szybko i sprawnie.Po śniadaniu i chwili relaksu zamówiłyśmy taxi i pojechałyśmy do klubu.

Jak weszłam do Le Garage, to na początku jeszcze było ok. Rozmowy, poznawanie dziewczyn. Bardzo pomogła mi oswoić się z sytuacją Biała Dama, która szybko zawitała w progi szatni i rozmawiała z nami. Wprowadziła wiele luzu i jakoś udało się Jej stworzyć taką atmosferę, że właściwie wcale nie czułam przez większość czasu tremy. Dopiero, jak pojawiły się wizażystki, jak zaczęli buszować w szatni fotograficy. Jak zobaczyłam na sali ustawiane kamery, gromadzących się ludzi, powoli zaczęło do mnie docierać, w czym ja tak naprawdę biorę udział. Tym bardziej, że jeszcze przed makijażem już miałam sporo zdjęć zrobionych i zaczynałam sobie zdawać sprawę z tego, że one mogą pojawić się tu i tam. Ale postanowiłam o tym nie myśleć. Prosiłam tylko, jak zwracano się do mnie konkretnie o możliwość zrobienia zdjęcia, żeby robić je po makijażu, albo chociaż w ciemnych okularach.Chociaż teraz, przeglądając zdjęcia, widzę swoją twarz, swoją męską twarz. Ale już obecnie nie przejmuję się tym prawie wcale.Natomiast wtedy, gdy dziewczyny zaczęły się przeistaczać, dopiero wpadłam w panikę. Uzmysłowiłam sobie, że jak dostanę się do finału, to będzie WIELKI sukces. Zaczęłam powtarzać jak mantrę : „To nic. Jest świetna zabawa, tylko to się liczy. Korzystaj z okazji i baw się i nie myśl o tytułach”.

Cha cha, dobre sobie. Prawie wpadłam w depresję. Ale już za późno było na cokolwiek. Trzeba było iść dalej.

Z każdą dobiegającą ku końcowi metamorfozą miałam coraz większą ochotę uciec stamtąd. A zwłaszcza, jak patrzyłam na Nicole czy Marinę. Ale w pewnym momencie pojawiły się trzy niesamowite osoby, Crossholly, Faustyna i Karolina.

Zobaczyłam bardzo mi bliskie klimaty i w końcu mogłam zając się kimś innym i zapomnieć o swoim strachu i kompleksach. Oczywiście zakochałam się od pierwszego wejrzenia w butach i gorsecie Holly. Najchętniej zdjęłabym je z Niej i nie oddała nikomu.W trakcie oczekiwania na finał, niektóre z nas miały okazję stanąć już w świetle jupiterów. Odbył się bowiem casting do Trans Orłów na Trans Euro 2012, w którym wzięłam udział. To już był przedsmak tego, co nas czeka. Jury, kamery, pytania, a z drugiej strony na krześle w centrum uwagi każda z nas. Po tym występie myślałam, że nie ma za bardzo czego się obawiać. Jakże się myliłam...Tak powoli zbliżał się czas finału. Próby, zgiełk, ustawianie nas, przekazywanie planów co do kolejności wyjść, pytania, sposób prezentacji. Ten cały galimatias pozwolił zapomnieć o tremie. Wyglądanie przez kotarę stało się wręcz sportem narodowym. A tam gęstniejący tłum, kamery, muzyka. W końcu w szatni pojawiła się już w pełnej krasie Kim Lee. A to mogło znaczyć tylko jedno. Przedstawienie czas zacząć.Jakoś nie odczuwałam tremy, czekałam spokojnie na moje wyjście. Zapewne także dzięki castingowi do Trans EuroKim Lee wyczytała moje imię. Wyszłam na scenę i usłyszałam skandowane moje imię. Nagle dotarło do mnie, że zna mnie wiele ludzi, o których istnieniu pojęcia nie miałam. Mam fanów ! To był dla mnie szok, szok tak wielki, ze dostałam strasznego tiku nerwowego i prawie nie mogłam mówić. Na szczęście potem się dowiedziałam, że tego nie było widać, a ja miałam wrażenie, że robię z siebie pośmiewisko moją mimiką, bo miałam wrażenie, że cała szczęka lata mi zupełnie bez mojej kontroli. Jakoś jednak przebrnęłam przez tą pierwszą prezentację. Odpowiedziałam w miarę przytomnie na pytanie pana Ryszarda Kalisza i w końcu zeszłam ze sceny.Szybkie przygotowania do drugiego wyjścia, perturbacje z peruką, która za nic nie chciała tak się ułożyć, jak miała. Ale w końcu wszystkie byłyśmy gotowe do drugiej odsłony. Tutaj już wyszłam bez stresu. Świadomość, że są na sali ludzie, którzy są ze mną, którzy trzymają za mnie kciuki, była dla mnie bardzo pomocna. Dzięki tej świadomości nie bałam się ponownego wyjścia na scenę. I znowu odpowiadałam na pytanie pana Ryszarda Kalisza. I cieszę się, bo od dawna Go lubię i szanuję.Po zejściu ze sceny przyszedł czas na prezentację stroju dowolnego. Martwiłam się, bo początkowo myślałam, że tylko finalistki będą mogły zaprezentować się w trzeciej odsłonie. I żal mi było, że zawiodę moich klimatycznych przyjaciół. Ale na szczęście się myliłam. Bo wyszłyśmy wszystkie w swoich wersjach strojów dowolnych. To była druga i ostatnia szansa zobaczyć nas wszystkie razem. Bo pierwsza, o czym zapomniałam wspomnieć, była na samym początku, gdzie także wyszłyśmy wszystkie razem.Zbliżał się moment prawdy. Za chwilę miały zostać wyczytane finalistki. Byłam prawie pewna, że mnie tam nie będzie. Byłam zła na strój wieczorowy, który w moim odczuciu był do niczego. Byłam zła, że nie udało mi się powiedzieć tego, co chciałam w prezentacji i w odpowiedziach. W końcu byłam zła, że uległam pokusie i założyłam mój strój dominy, bo pewnie przez niego to, co do tej pory ewentualnie udało mi się uzyskać, teraz straciłam. I to wszystko w ciągu kilkudziesięciu sekund czekania na werdykt. Tak naprawdę było, te wszystkie myśli wirowały we mnie z mocą tajfunu. W tej chwili szczytem marzeń było dostać się do finału. To już nie była tylko zabawa. Jak ja bardzo chciałam w tym finale się znaleźć. Tylko tyle, więcej już nie oczekiwałam...Gdy usłyszałam wyczytane moje imię jako pierwszej finalistki, przeżyłam szok. Nie dlatego, że dostałam się do finału, bo na to jednak liczyłam, chociaż, jak pisałam, bałam się strasznie, że się nie uda, ale dlatego, że zostałam wyczytana jako pierwsza. Już nie musiałam się martwić. Najgorzej chyba ma ta ostatnia. Nie chciałabym się znaleźć w jej skórze.Zostałyśmy na scenie w piątkę. Ostatnia tura pytań. Ja ponownie trafiłam na pana Ryszarda Kalisza (czy to coś znaczy ?). I tutaj w moim mniemaniu poległam. Zupełnie nie zrozumiałam pytania i odpowiedziałam zupełnie nie na temat. Dopiero po zejściu ze sceny uzmysłowiłam sobie, co powinnam powiedzieć. A najgorsze, że miałam co powiedzieć w tym temacie ! Totalna porażka.No cóż, osiągnęłam to, o czym marzyłam. Powinnam być zadowolona i dumna. Byłam, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. W tym momencie było mi już za mało. Teraz już chciałam wygrać. Nie chciałam być ani pierwszą, ani drugą Wice Miss. Chciałam być Miss.Zostały wyczytane Miss Look, Miss Publiczności. Nie ma mnie, ok, spokojnie. Pierwsza i druga Wice Miss miały taką samą liczbę punktów, dogrywka. A my zostałyśmy w szatni za kotarą we trójkę. Jedna siedziała na krześle, a dwie stały. Jedna powiedziała, że pewnie zostaniemy wyczytane dwie i też będzie dogrywka. Przytaknęłam, chociaż później uzmysłowiłam sobie, że to było niemożliwe, bo dogrywka mogłaby być między pierwszą Wice i Miss. Teraz już tylko mogła być wyczytana jedna z nas.

Nerwy.

To niesamowite, jak zabawa zamienia się w rywalizację. Jak błyskawicznie dokonuje się podsumowania swego udziału i widzi wszystkie błędy, które odebrały nam możliwośc pokazania się jeszcze lepiej, niż to zrobiłyśmy.

Miss Trans 2012 została Lukrecja.

Słysząc te słowa nagle spłynął na mnie spokój. Możecie mi wierzyć lub nie, ale w tym momencie, gdy usłyszałam swoje imię, byłam pewna, że tak właśnie miało być. Nie potrafię tego wyjaśnić. Sama byłam w szoku własną reakcją. Zero tremy, zupełny spokój. Wyszłam na scenę, wzięłam mikrofon i powiedziałam to, co chciałam powiedzieć. Podziękowałam. Czułam, że jestem tam, gdzie moje miejsce. Nie wiem, czy to normalne, czy nie. Nie rozmawiałam z nikim, kto znalazł się kiedykolwiek na moim miejscu, żeby skonfrontować odczucia. Ja czułam tak, jak piszę. A komentarze i wnioski zostawiam Wam, drodzy czytelnicy.A potem byłam gwiazdą. To bardzo fajne uczucie. Podchodzili do mnie ludzie, których nie znałam i okazywało się, że wiedzą sporo o mnie, znają moje pasje, kibicują mi...

Na imprezę po finale przebrałam się w wygodniejszy strój.I tutaj mam pewien niedosyt. Spodziewałam się, że będę musiała udzielić jakiś wywiadów, że ktokolwiek będzie chciał czegokolwiek się ode mnie dowiedzieć. Ale nie, może za długo siedziałam w szatni, zanim znowu się pojawiłam na sali. Gwiazdorstwo się we mnie odezwało bardzo szybko.Ale to nic, nadrobiłam to z Laką, Anią i Kamą podczas mojej sesji. Za to spotkałam się z bardzo wieloma wyrazami sympatii. Chłonęłam je jak gąbka wodę. Do tej pory obracałam się tylko w gronie osób, które mnie znają i które ja sama znałam. Wiedziałam, że są mi przychylne i nic złego mnie z ich strony nie spotka. Wirtualnie oczywiście miałam masę wyrazów uznania, ale raczej w większości były monotematyczne, i doskonale zdawałam sobie sprawę, że 99% z nich, to wirtualni fantaści. Aż tu nagle podchodzą do mnie młodzi ludzie i mówią, że mnie znają, że trzymali kciuki, że głosowali na mnie. To były cudowne chwile. Bawiłam się do białego rana. Czułam się świetnie. Czułam się spełniona. To była niesamowita noc.Ale wszystko co dobre kiedyś się kończy. Nadszedł czas pożegnań. Udało mi się z wieloma dziewczynami zrobić pożegnalne zdjęcia. Szkoda, że nie wpadłam na to wcześniej, bo nie mam z wszystkimi.Klub pustoszał. A my wróciłyśmy do hotelu. Poszłyśmy spać. Oczywiście wstałyśmy dużo później, niż planowałyśmy i czas był najwyższy ruszać z powrotem do domu. Ale wydarzyło się jeszcze coś fajnego. Już wychodząc z pokoju, tym razem obie jako oni, natknęłyśmy się na siedzącego w przedpokoju przy kompie pewnego mężczyznę. Zapytał, czy byliśmy na paradzie dzień prędzej wziął nas za parę i nie mylił się, ale nie spodziewał się wariantu, który sobą reprezentowałyśmy). A wtedy ja, pod wpływem impulsu, jakiejś nowej odwagi odkrytej w sobie, bez skrupułów i obaw powiedziałam, że niestety nie, bo byłam na wyborach Miss Trans. I oczywiście padło pytanie, na które odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że to ja jestem Miss Trans. Dostałam gratulacje. Okazało się, że to administrator portalu gejowskiego, który był na paradzie równości. Tak poznałam niesamowitego człowieka, który niedługo potem zamieścił informację o mnie na swoim portalu. Ale przede wszystkim poznałam przyjaciela, który nie tak dawno ostrzegł mnie, że dzieje się źle. Dzięki jego sugestii podjęłam bardzo ważną i mądrą decyzję. A to wszystko dzięki temu, że w wyniku udziału w konkursie, oraz oczywiście wygrania go, nabrałam bardzo dużo odwagi do mówienia otwarcie o tym, kim jestem. Od tego czasu już wielokrotnie na wstępie rozmowy mówiłam rozmówcy kim jestem. Robię to zresztą cały czas. Ostatnio powiedziałam o tym tutaj jednemu znajomemu, którego poznałam podczas poprzedniego pobytu w Niemczech. I nadal ze mną rozmawia, chociaż nadal jest w szoku. Głownie dlatego, że nie mieliśmy okazji jeszcze o tym później więcej porozmawiać. Ale zaakceptował to bez wahania. Także buszowanie w sklepach z damskimi ciuchami, przeglądanie stoisk z bielizną, nie jest dla mnie żadnym problemem. Tutaj w Niemczech chodzę do Deichmanna i przymierzam damskie buty. Trochę czuje się skrepowana, to fakt, ale robię to. A jestem przecież fizycznie facetem. Bo na razie jeszcze nie mam możliwości dać tutaj pożyć fizycznie Lukrecji (chociaż już obmyślam, jak to zrobić w przyszłości).To wszystko dało mi uczestnictwo w tym konkursie. Zobaczyłam siebie inaczej, zobaczyłam, że to, co do tej pory robiłam, to tylko namiastka. Że przede mną jeszcze długa droga. Ale już na niej jestem i muszę iść dalej.Dzisiaj nie umiem sobie wyobrazić sytuacji, że nie wzięłabym udziału w tym konkursie. A przecież, gdyby nie sms Uli, to pewnie wcale bym się nie zgłosiła. A że nie jestem z Warszawy, to zapewne w ciemno bym nie pojechała. Ile często w naszym życiu zależy od z pozoru mało ważnej informacji.Ula, dziękuję.Piszę te słowa kilka miesięcy po konkursie. Pewnie nieco mi już uciekło. Zawsze relacja pisana na gorąco jest bardziej emocjonalna. Ale jest za to możliwość dokonania małego podsumowania.Wielokrotnie już usłyszałam pod swoim adresem zarzut, że urosłam w piórka, że mi sodowa do głowy uderzyła, że wydaje mi się, że jestem nie wiadomo jak wielką gwiazdą. Sama sprowokowałam takie opinie, bo nie ukrywam, że dla mnie osobiście to wielki sukces. I gdy to mówię, albo piszę, druga strona nie zawsze chce zrozumieć, że to odnosi się do moich odczuć osobistych. Ja nie traktuję tego jako sukcesu, który zrobił ze mnie gwiazdę. Ten tytuł jest ważny dla mnie osobiście, bo pokazał mi, że idę w swoim życiu dobrą drogą. I że nie muszę iść dalej w przemianie. Bo ja sama doskonale czuję się w tym miejscu, w którym obecnie jestem. Bo czerpię z bogactwa obu swoich osobowości. Bo wiem, że gdybym poszła dalej, bezpowrotnie utraciłabym coś niesłychanie ważnego dla mnie. Utraciłabym ważną część siebie samej. A skoro wygrałam jako dokładnie taka osoba, jaką jestem obecnie, to znaczy, że nie tylko ja tak uważam. Dla mnie wygranie oznacza także, ze dla jury byłam autentyczna w tym, co sobą prezentowałam. Poza tym, ja kocham fotografię i zamierzam skupić się na pozowaniu. W ten sposób chcę realizować swoją wizję kobiecości. Raz, że jest bezpieczna, poza tym piękna artystycznie i daje mi niesamowicie wiele niezapomnianych przeżyć. No i oczywiście dzięki temu mogę ciągle odkrywać siebie na nowo. A to, że jestem transwestytą pozwala mi w zgodzie ze sobą uczestniczyć w coraz śmielszych projektach fotograficznych, w których pokazuję, kim jestem. Pokazuję dwoistość mojej natury. Mam już za sobą dwie takie sesje i niedługo będziecie mogli je zobaczyć, zarówno w Wysokich Obcasach sesję Kamy Bork, ale także sesję Kasi Kasprzak w Jej i moim portfolio, nad którym obecnie pracuję.Właśnie dlatego uważam, że zdobycie tytułu jest ważnym i wielkim sukcesem, ale dla mnie osobiście. Oczywiście, cieszę się, gdy dostaję wyrazy uznania,ale nie są one dla mnie najważniejsze. Nie one decydują o tym, co robie i będę robiła ze swoim życiem. Pewność i wiarę w to, że postepuję słusznie, że robię ze swoim życiem dokładnie to, co powinnam, czerpię w dużej mierze z tego, co przeżyłam podczas finału, podczas wspaniałego dnia u Lalki przed obiektywem Kamy i pod artystyczną opieką Ani, czy podczas niezapomnianej sesji u Kasi i Jej entuzjazmu. Takie momenty nadają sens życiu. I mając taki bagaż doświadczeń mogę ze spokojem ignorować naszych kochanych internautów i ich pogodne komentarze. Mogę też pokonywać inne zawirowania, w które obfituje nasze życie.A nie miałabym tej siły bez mego udziału w konkursie. Bez wygrania go, bo wtedy nie poznałabym Kamy. Nie przekonałabym się, co mogę zaprezentować przed obiektywem i nie wiem, czy z Kasią zrobiłybyśmy taką sesję, jaką zrobiłyśmy.Więc czy nie mam prawa uważać tego tytułu za sukces ?Z tym pytaniem zostawiam Was, moi drodzy.Na zakończenie chcę jeszcze tylko podziękować wszystkim, którzy tego pamiętnego dnia byli w Le Garage. Uczestniczkom, publiczności, jury, wizażystkom, mediom, całej ekipie Le Garage i Trans-Fuzji. To była niesamowita noc dzięki Wam wszystkim. Wszyscy macie swój udział w sukcesie tej imprezy i moim osobistym i mam nadzieję, że jeszcze nie raz wspólnie zatrzęsiemy tym skostniałym polskim podwórkiem.

bottom of page