top of page

Nie tylko moimi oczyma

Miss Trans 2013 oczyma Zuzy

 

...przyszła parę minut po 16 i po przywitaniu się z organizatorami usiadła na kanapie i zaczęła przygotowywać kreacje na występ starając się nie zwracać na siebie uwagi. Zresztą Zuzia cały wieczór nieśmiało odpowiadała na pytania koleżanek i dopiero emocje które przyszły tuż przed pierwszym wyjściem na scenę ją ośmieliły i zaczęła swobodniej rozmawiać. Jej pierwsze kroki były pełne strachu, ale gdy tylko dostała mikrofon słowa same wypłynęły. Tak jak za każdym razem gdy musiała występować publicznie wszystkie obawy znikły. W czasie drugiego wejścia Zuzia już pewnie wkroczyła na scenę i ośmieliła się na drobny żart odpowiadając na pytanie jury. Była lekko zaskoczona, że publiczności się spodobał. Gdy dowiedziała się, że jest finale już nie mogła uwierzyć, że zaszła tak daleko. W czasie finału gdy musiała odpowiedzieć na pytanie: "Co jest dla Ciebie w życiu najważniejsze?" nie wahała się ani chwili nad odpowiedzią. Doskonale sobie zdaje sprawę, że dla swojego synka oddałaby wszystko. Gdy jury udały się na obradę wraz z innymi dziewczynami oglądała występy na scenie, aż w końcu nadszedł czas na ogłoszenie wyników. Najpierw ogłoszono Miss Publiczności, oraz Miss Foto następnie przyszła kolej na I i II Wicemiss. Gdy wyczytywano imiona jej koleżanek serce biło jej jak szalone. W końcu nadszedł czas ogłosić kto został zwycięzcą. Kiedy dotarło do niej, że padło jej imię doznała szoku. "Jak to? Ale że ja?" pytała sama siebie bez przerwy w duchu gdy odbierała nagrodę. W czasie całej ceremonii ledwo powstrzymywała się od płaczu. Dopiero w swoim mieszkaniu następnego dnia uwierzyła, że to nie był sen i że naprawdę to ona wygrała. Zresztą już samo wzięcie udziału w całej imprezie było wygraną. Dla nie i wszystkich dziewczyn które pojawiły się na scenie...

 

Miss Trans 2013 oczyma Lukrecji

 

Minął rok i pojawiłam się ponownie w tym samym miejscu. To samo miejsce, ale już nie ta sama ja.Zapraszam na moją relację z Wyborów Miss Trans 2013.Pojawiłam się w klubie krótko przed 17. Przyjechałam taksówką w pełnym stroju, tylko bez makijażu. Żadnych walizek, dodatkowych kreacji. Tylko ja i mój kuferek z aparatem i dokumentami. Nawet butów na zmianę nie zabrałam. Jak szaleć to szaleć. Wytrzymałam w moich szpileczkach bite 12 godzin !Weszłam na zaplecze, gdzie rok temu z taką tremą poszłam w najdalszy kąt, by szykować się i dyskretnie obserwować konkurentki. Tym razem już nie patrzyłam na Nie jak na rywalki. Widziałam teraz to, co sama przeżywałam rok temu. Tremę, skupienie, nieśmiałe spojrzenia. A z drugiej strony pełne zdecydowania i wiary w siebie zachowanie starych wyjadaczek. Od razu zwróciłam uwagę na pewną dziewczynę siedzącą skromnie pod ścianą w szarej, długiej sukience. Nie mogłam nie zauważyć Jej cudownych rudych włosów. Sama jeszcze wtedy nie wiedziałam, że za dwa dni sama zobaczę siebie w rudym wcieleniu i oszaleję. Zresztą nie tylko ja. Także wielu znajomych powiedziało mi, że wreszcie znalazłam swój wizerunek.Ponownie przekonałam się, jak pozory mogą mylić. Przesuwałam się wzrokiem po Niej, ale w tamtym momencie nie postawiłabym na Nią złamanego grosza. Jak pozory mogą mylić. A potem przywitania z dziewczynami, które poznałam rok temu, z Emi, Słodką Marysią, Telimeną. No i oczywiście z Ciocią Edzią.Ale głównym powodem mojego szybkiego pojawienia się w klubie było nakręcenie wywiadu na potrzeby filmu. Podczas rozmowy z reżyserką, wpatrując się w obiektyw kamery, czułam się niezwykle. Kątem oka obserwowałam reakcje innych, ich spojrzenia i przypomniałam sobie, jak rok temu z zazdrością patrzyłam, jak różni reporterzy rozmawiają z uczestniczkami, które już były znane. Teraz ja byłam tą znaną i bardzo mi się to podobało. Już wtedy wiedziałam, że oddanie korony też może być cudownym przeżyciem. I tak się stało. Ale o tym później. Spędziłam bardzo ciekawie ten czas. Byłam fotografowana, rozmawiałam. Pamiętam, jak dosiadłam się do stołu do dwóch dziewczyn, z których jedna powiedziała mi, że dzień prędzej pisała ze mną na forum. A ja Ją namawiałam do przybycia. I pojawiła się. I mimo że nie wystartowała, bo zabrakło Jej odwagi, przełamała się na tyle, by się pojawić. A potem nawet żałowała, że nie znalazła w sobie odwagi do wystartowania. Obiecała, że za rok na pewno. Trzymam Ją za słowo. To było dla mnie fajnym kontrastem. Byłam od razu rozpoznawana, nie tylko przez uczestniczki i organizatorów. Nie powiem, że nie sprawiało mi to frajdy. A potem przybyły dziewczyny, które wzięły się za przerabianie kandydatek na bóstwa. A ja zobaczyłam Edytkę. Poznałam Ją wirtualnie na FB, gdy Telimena zamieściła zdjęcia z jednej ze swoich sesji, w których makijaż robiła akurat Edytka. Poznałyśmy się wirtualnie i wyraziłyśmy chęć współpracy kiedyś w przyszłości. I okazało się, że nie musiałyśmy czekać długo. To właśnie Edyta robiła mi makijaż przed niezwykłą sesją na warszawskiej Starówce. Przy okazji tej sesji jeszcze niewiele mogłam powiedzieć o tym, jak Edyta pracuje, bo cała koncepcja była ustalona między Nią a Kamą. Ja tylko cicho siedziałam i nie przeszkadzałam Jej w pracy. Natomiast w klubie Edyta pokazała mi jak powinno się traktować klientkę. Cały czas pytała i konsultowała ze mną to, jak chcę być pomalowana. Czułam się jak ktoś ważny, a nie jak lalka. I cieszę się, że nauczyłam się przez ten rok tyle, że mogłam nawiązać z Nią dialog i rzeczowo odpowiadać na Jej pytania i sugestie. Zazwyczaj na sesjach zdaję się całkowicie na wizję fotografa, dlatego było to dla mnie nowe, niezwykłe doznanie. Ale to nie wszystko. Edytka cały czas dbała o to, bym wyglądała promiennie. Pudrowała mnie. Poprawiała mi usta. Czułam się jak prawdziwy VIP. Mogę śmiało powiedzieć, że stanęła na najwyższym stopniu profesjonalizmu i bardzo się cieszę, że oddałam się w Jej ręce. Mam nadzieję, że nie raz jeszcze będziemy współpracowały.Powoli zbliżał się czas rozpoczęcia konkursu. Zajęłam sobie miejsce na VIP-owskiej kanapie. W końcu miałam do wykonania ważne zadanie, koronację. I muszę powiedzieć, że cieszę się, że nie byłam w jury. To na prawdę ciężkie zadanie. Miałam oczywiście swoją faworytkę, ale jak w tych szybkich prezentacjach, szybkich odpowiedziach, wyłapać to, co ważne, co mówi coś o kandydatkach. Jestem na prawdę pod wielkim wrażeniem pracy jury.Wreszcie pojawiła się Kim Lee i konkurs się zaczął. I po chwili spełniło się jedno z moich marzeń. Bardzo chciałam móc powiedzieć wszystkim, i gościom, ale zwłaszcza startującym dziewczynom, co dało mi zdobycie tytułu. Chciałam im powiedzieć, żeby walczyły, bo warto. I stało się. Lalka zaprosiła na scenę Dawida, Miss Trans 2011 i mnie. I tutaj miałam możliwość sama się przekonać, jaka przemiana się we mnie dokonała. Rok temu, gdy wyszłam pierwszy raz na scenę i miałam coś o sobie powiedzieć, dostałam z nerwów i tremy takiego szczękościsku, że bałam się, że nic składnie nie powiem. Teraz w paru słowach, pamiętając o tym, by trzymać w odpowiedniej odległości mikrofon, by nie powstawało sprzężenie zwrotne (dzięki Kamo V.), powiedziałam o tym, jak zmieniło się moje życie w ciągu tego roku.No tak, zapomniałam o bardzo ważnej sprawie. Skoro była scena, na dodatek pusta, to trzy stare wyjadacze, Dorotka, Dawid i ja, nie mogliśmy się oprzeć, by się nawzajem nie obfotografować na tej scenie. Zapomniałam jeszcze o jednym. Jak przyszłam do klubu, w którym nie byłam przez rok, zostałam poproszona przez dwie siedzące w pustej sali przy jednym ze stołów dziewczyny, które chciały ze mną pogadać, chciały pogadać z Lukrecją. Jeszce wtedy jednak dawałam się zaskoczyć, że znają mnie ludzie, których ja nie znam. Taki bardzo miły akcent na dzień dobry w klubie.Ale wracajmy do konkursu. Dziewczyny wyszły na pierwszą prezentację. Muszę powiedzieć, że zaprezentowały się super. Nauczona własnym doświadczeniem potrafiłam wychwycić, które czuły się na scenie jak ryba w wodzie, a które wewnątrz wręcz trzęsły się jak galareta. Ale nie dały tego po sobie poznać. Odpowiadały składnie, pewnie i na temat. Była jedna bardzo dziwna odpowiedź i pewne trochę irracjonalne zachowanie, ale pomińmy to milczeniem, bo poza tym zabawa była przednia. Obserwując konkurs z kanapy w pierwszym rzędzie odbiera się go zupełnie inaczej. Mimo wszystko w tym momencie, gdy One wychodziły, zazdrościłam im. Bo to jest niezwykłe przeżycie i myślę, że za każdym razem przeżywa się je na nowo. Ta rywalizacja, błyski fleszy, aplauz publiczności niesie ze sobą niesamowitą energię. Naprawdę niech żałują te, które się nie zdecydowały wystartować. Ta energia aż bije ze sceny. Nie da się tego poczuć, gdy chociaż raz nie stanie się po tej stronie. Obserwacja z pozycji publiczności, chociaż sama w sobie też niosąca potężną dozę pozytywnej energii nie zastąpi tego, co czuje się stojąc na scenie. Ja to czułam, i dlatego im zazdrościłam. Zazdrościłam im tego, że mogły stanąć w szranki i walczyć. Ale jednak nie zamieniłabym mojego tytułu i możliwości wystąpienia jako ubiegłoroczna Miss na możliwość kolejnego startu. Bo to, co wydarzyło się przez ten rok jest dla mnie tak bezcenne, że nie podjęłabym ryzyka, że mogłoby tego wszystkiego nie być. Bo kto wie, jaka Lukrecja przyjechałaby w tym roku stanąć do konkursu. Może w ogóle by jej nie było ?Po pierwszej prezentacji, w której dziewczyny w paru słowach przedstawiły siebie, przyszła pora na krótką przerwę. Poszłam do nich i obserwowałam gorączkowe zmiany. Nowe kreacje, tym razem wieczorowe. Poprawki makijaży. Taki mały kocioł. Zwróciłam uwagę, bo nie dało się inaczej, na Słodką Marysię. Tym bardziej, że świeżo miałam w pamięci moją niezwykłą sesję w sukni ślubnej. Marysia miała przepiękną, satynowa suknię. Wyglądała w niej jak postać z bajki. Od razu przypomniała mi się Jej zeszłoroczna kreacja. To było niesamowite, ile pracy i samozaparcia Marysia włożyła w przygotowanie tej kreacji. Wiem, że znalazła kogoś, kto Jej pomógł. I chwała jej za to, bo dała Marysi coś niezwykłego. Przygotowała tą kreację ze specjalnego powodu. By uświetnić obchodzone właśnie w dniu konkursu swoje urodziny. Dostała owacje na stojąco, „100 lat !” i burzę oklasków. Ona cała tryskała radością i pozytywną energią. Dla Niej to, że mogła się w tej baśniowej kreacji pokazać na scenie, było na pewno wielkim sukcesem. Ukoronowaniem wielkiej pracy. I mimo że niczego nie wygrała, to tak na prawdę wygrała. Jest sobą i świetnie się tym bawi. A ponadto mówi prosto i bezpośrednio, kim jest, czego chce i do czego dąży. Marysia staje się powoli stałym, bardzo rozpoznawalnym elementem konkursu. I aż strach pomyśleć, że mogłoby Jej zabraknąć, gdyby w przyszłym roku zdobyła laury i nie mogła za dwa lata wystartować. Bo to byłaby w pewnym stopniu niepowetowana strata. Bo bez Marysi ten konkurs straci swój baśniowy, niezwykły charakter. Ale oczywiście życzę Jej z całego serca, by została nagrodzona za swoje wysiłki.Słuchając odpowiedzi kandydatek, zwróciłam uwagę, że ta szara myszka w paru słowach potrafi przekazać bardzo wiele. Ale ja i tak byłam zapatrzona w moją faworytkę. I wreszcie przyszedł ten moment. Wszystkie dziewczyny wyszły na scenę i zaczęło się. Na pierwszy ogień poszła Miss Publiczności, którą została młodziutka Noemi. Za chwilę Noemi dostała kolejną szarfę, bo została wybrana Miss Foto. Patrzyłam na tą skromną młodą dziewczynę w dzinsach, ze skromnie spuszczoną głową. Chyba do końca do Niej nie docierało, że dostaje tytuły i nagrody. To było takie wzruszające.Wreszcie na scenie pozostały tylko finalistki, wśród nich moja faworytka. I za chwilę moje marzenia prysły, jak bańka mydlana, bo moja faworytka została II ViceMiss, Emilia II Vice Miss Trans 2013. Rozmawiałam potem z Emi i powiedziała, że bardzo się cieszy, bo chciała dostać tytuł, bo w końcu po to się na konkurs, obok zabawy, jedzie. Ale nie chciała zostać Miss, bo ma zbyt wiele obowiązków i obawiała się, że nie podoła obowiązkom Miss. Super, że się spełniła. A później przyłączyła się do pewnej idei, która zrodziła się w mojej głowie parę dni po konkursie. Ale o tym nie będe na razie nic mówiła. Jak dobrze pójdzie, przekonacie się za rok, co mi po głowie chodzi.I ViceMiss Trans 2011 została Telimena. Bardzo dobrze, bo Telimena także przez ten rok rozwinęła się niesamowicie. Udziały w programach telewizyjnych, sesje fotograficzne. Udział w wielu przedsięwzięciach ruchu LBGTQ. To bardzo dobrze, że Jej niezwykła siła i przebojowość została doceniona i nagrodzona. Zresztą Telimena to już instytucja. Ona jest niezwykła. Do samego wyboru biżuterii do stroju potrzebowała stołu, by można było ogarnąć to szalenie kolorowe bogactwo. Niezwykła, ciepła kobieta, która ma gdzieś to, co inni mówią i robi swoje. Będę nadal Jej kibicowała, bo warto. I mam nadzieję, że wreszcie uda nam się wspólnie stanąć przed obiektywem aparatu.Zostały trzy, wśród nich Ona, nieśmiała, cicha dziewczyna z kanapy pod ścianą, której na krok nie odstępowała Jej przyjaciółka (poza oczywiście wyjściami na scenę). Gdy moja faworytka nie została miss, nie wiedziałam kto wygra, nie miałam swojego typu. Jakoś nie przebił się do mojej mózgownicy fakt, że Ona zaprezentowała się niezwykle spójnie i ciekawie, a jednocześnie bardzo skromnie. Chyba właśnie dlatego gdy usłyszałam, że to właśnie Ona wygrała, byłam w szoku. Dopiero potem zaczęłam analizować i zaczęła się przebijać świadomość, że tak właśnie powinno być. Tym bardziej jestem pełna podziwu dla jury, że zauważyła i potrafiła ocenić, kto tak na prawdę przed nimi stoi. Czy porównywałam ją do siebie ? Pewnie tak, ale nie świadomie. Bo Zuzia to zupełnie inna liga. Teraz to mogę powiedzieć, bo Ją poznałam. Ale najpierw weszłam na scenę i założyłam Jej koronę. Bardzo fajne uczucie. Pogratulowałam Jej i zaprezentowałam sali. Tutaj naprawiłam niewybaczalny błąd. Bo koronę zakładałam Jej stojąc tyłem do sali i skutecznie Ją zasłaniając. No cóż, nie zawsze uda się zachować profesjonalnie, tak, jak tego od nas oczekują.Z Zuzią porozmawiałam parę dni później. Przegadałam z Nią pół nocy i przekonałam się, jak wspaniałą mamy Nową Miss. Jej występ w „Pytaniu na śniadanie” tylko potwierdził moje i nie tylko moje, odczucia. Krótko mówić, jury wykonało solidną pracę.Ale wracajmy do tej niezwykłej nocy.No a potem była zabawa do białego rana. I jedno niezwykłe wydarzenie dla mnie. Poznałam osobiście Martę Konarzewską, która przeprowadzała ze mną wywiad do „Wysokich Obcasów”. Mała wielka kobieta. Oczywiście, jak na rasową nauczycielkę i redaktorkę przystało, nie omieszkała mnie trochę pomaglować, ale ja bardzo chętnie poddałam się temu maglowaniu, więc spędziłyśmy parę bardzo przyjemnych chwil na rozmowie. Parę dni później zobaczyłam zrealizowany w 2011 roku film „Coming out po polsku”, w którym Marta także wystąpiła i utwierdziłam się tylko w tym, jak niezwykłą jest kobietą. Jestem szczęśliwa, że mogłam Ją poznać.Powoli emocje opadały. Powoli sala pustoszała. A ja zdobyłam ostatni brakujący element. W zeszłym roku zgubiłam mój numer startowy. W tym znalazłam, bo ktoś zostawił. Akurat z moim zeszłorocznym numerem. Teraz mam komplet. Numer, szarfę i koronę. Nie mówiłam o tym, ale jak jestem w domu, korona stoi na honorowym miejscu założona na perukę, której już nie używam. Obok leży zwinięta szarfa. A teraz uzupełniłam ten zestaw o kwiecisty numer.Podczas tej nocy poznałam jeszcze jedną niezwykłą osobę, Anię, prawą rękę Cioci Edzi. Przegadałyśmy na kanapie sporo czasu, sącząc drinki. Zresztą poznałam, czy ponownie spotkałam, wielu ciekawych ludzi. I tym razem wykorzystałam okazję, by rozmawiać, poznawać się, wymieniać poglądy. Rozmawiałam z Anią Grodzką, Kamą Bork, Hubertem, Jackiem, Anią. I słyszałam, jak widzą to, co dał mi udział w zeszłorocznym konkursie. Dowiedziałam się, że wiele osób śledziło moje losy i mi gorąco kibicowało. Rozmowy te zaowocowały spędzeniem w ciekawy sposób niedzielnego popołudnia na prezentacji książki „Jedno oko na Maroko”. Dla mnie, na dobrą sprawę, konkurs zaczął się w sobotę o 15, gdy zaczęłam się szykować, a skończył w poniedziałek o 16, gdy wróciłam do mieszkania i zmyłam z siebie makijaż po nagraniu programu w Polsat Cafe. Dla mnie to był jeden długi niezwykły week-end, z małymi przerwami na zregenerowanie sił. A odbieram to jako jedno wydarzenie dzięki ludziom, dzięki Cioco Edzi, Ani, Słodkiej Marysi, Ani Bedyńskiej, Hubertowi, Jackowi, Asi. Bo cały czas byliśmy razem, w mniejszym lub większym gronie. I prowadziliśmy niezwykle ciekawe rozmowy, bawiliśmy się, pozowaliśmy do zdjęć. To kolejna nowość dla mnie. Rok temu był konkurs, przyjechałam, weszłam stremowana w grupę dziewczyn, których nie znałam i po wszystkim wróciłam do domu. Natomiast teraz przeżyłam niezwykły week-end, pełen cudownych wrażeń w towarzystwie wspaniałych ludzi. Nie przeżyłabym tego, gdybym rok temu nie odważyła się przyjechać na konkurs. Bo to wszystko, co dzieje się ciągle obecnie w moim życiu, zaczęło się tak naprawdę w momencie, gdy wyszłam w granatowej spódnicy przed kolana, błękitnej koszuli i stalowo-błekitno-turkusowej ciemnej marynarce na scenę i usłyszałam, jak sala skanduje moje imię. Tego nigdy nie zapomnę.Do zobaczenia za rok. Mam nadzieję, że będzie znowu niezwykły wieczór, o którym napiszę, bo wierzę, że będzie o czym. Sama zamierzam do tego przyłożyć rękę, by było o czym...LukrecjaNie, nie, nie tak szybko.Pojawił się jeszcze jeden niezwykły element.Jakoś tak zupełnie naturalnie Zuzia wybrała mnie na swojego przewodnika w oswajaniu się z nową dla Niej sytuacją. A ja zupełnie naturalnie podjęłam się tego zadania. Po pewnym czasie doszłyśmy do wniosku, że rodzi się nowa jakość, nowy zwyczaj. Gdzie ustępująca Miss Trans bierze pod swoje skrzydła tą, która przejęła od niej pałeczkę. I tak powinno być. Obecnie Zuzia już wie, że to będzie jeden z Jej obowiązków, ale bardzo przyjemny, chociaż jednocześnie bardzo odpowiedzialny, w przyszłym roku po przekazaniu korony. Jednocześnie ja nadal będę do Jej dyspozycji, bo każda z nas będzie szła do przodu, czerpiąc także z tego, co przyniósł nam tytuł Miss Trans. I zawsze będzie coś, czym będzie mogła podzielić się ze swoją podopieczną jednocześnie czerpiąc z Jej osobistych doświadczeń. Bo to akurat w relacji dwóch zaprzyjaźnionych osób jest najwspanialsze.Wzajemne wspieranie i czerpanie od siebie nawzajem...Tym razem to już naprawdę

Koniec

bottom of page